Jakiś czas temu wrzucając fotkę na Instagram chciałem Wam zdradzić kilka sekretów na spędzanie tych zimnych jesiennych dni.
Miałem napisać, że:
Najlepiej z kubkiem herbaty z imbirem i cytrynką, w swetrze z przydługimi rękawami, albo w wannie pełnej cieplutkiej wody, a najlepiej to z kimś, żeby było przyjemniej, a jak z kimś to też pod kocem razem, już niekoniecznie w swetrze, ale w czułych objęciach pełnych ciepłych i głębokich spojrzeń.
No i oczywiście meritum tego wpisu, czyli #przepis na soczyście rozgrzewający krem z dyni z aromatycznymi prażonymi orzeszkami i tłuściutkimi suszonymi pomidorami…
Niestety zrobiło się gorąco, za oknem nawet 24 stopnie – w wielu przypadkach cieplej niż w mieszkaniu i poza kilkoma czynnościami to rozgrzewanie raczej idzie w odstawkę.
Na szczęście taka zupa to nie tylko sposób na rozgrzanie, ale to też rozpusta dla duszy i ciała. Można ją więc śmiało przygotować nawet teraz
i tu koniec wywodu zabieramy się za zupę:
Najważniejsze to wybrać dobrą dynię!
Jak? Po prostu!
Jest mnóstwo odmian, które idealnie nadadzą się na zupę. Niekoniecznie ta z supermarketu „dynia zwyczajna” będzie najlepszym wyborem.
Jest ich wiele; piżmowa, hokkaido, muscat de provance, nelson czy blue ballet. Każda z nich różni się smakiem, kolorem, strukturą miąższu i przede wszystkim kształtem, ale każda doskonale nadaje się na zupę! Którą więc wybrać? To zależy od Was! Musicie próbować (tak, musicie, bo warto!) i na pewno któraś szczególnie przypadnie Wam do gustu! Moje trzy faworytki to piżmowa, muscat i nelson. Piżmową wyróżnia jasny, pastelowy kolor, ale po zblendowaniu jest najbardziej aksamitna i kremowa. Z dyni Muscat zrobicie zupę na tydzień, bo to wielki okaz pełen smaku, a nelson to po prostu dynia idealna na klasyczną – pomarańczową zupę! Jeśli zastanawiacie się, gdzie możecie dostać takie dynie to śpieszę z podpowiedzią! Gospodarstwo Ludwik Majlert na warszawskiej Białołęce. Poza wymienionymi przeze mnie mają jeszcze wiele innych, a na zachętę dodam, że zaopatrują swoimi warzywami dużą część najlepszych warszawskich restauracji!
Ale wróćmy do zupy…
Składniki na 2 głodne brzuszki:
400 g Waszej ulubionej dyni
400 g mleka lub bulionu wege
1 cm imbiru
1 ząbek czosnku
Szczypta chili w płatkach
Garść suszonych pomidorów
Garść orzeszków ziemnych, laskowych, nerkowców i sezamu.
Oliwa do smaku
Sól i pieprz do smaku
Sposobów przygotowania jest również wiele. Możecie dynię upiec, możecie ugotować. Przy pieczeniu zachowacie odrobinę więcej smaku i aromatu, ale to gotowanie ograniczy się do ubrudzenia tylko jednego garnka, dlatego ja opiszę Wam tą drugą opcję.
Dynię obierzcie – chyba, że używacie odmiany hokkaido, która ma jadalną skórę. To samo zróbcie z imbirem i czosnkiem. Pokrójcie te trzy składniki w drobną kostkę i przesmażcie w garnuszku na odrobinie oliwy. Doprawcie je płatkami chilli, a gdy wszystko się lekko zarumieni dolejcie mleko lub bulion i gotujcie. Ja osobiście lubię wersję na mleku. Jest delikatniejsza i bardziej aksamitna, ale jeśli wolicie zrobić zupę na bulionie to odsyłam Was do przepisu na resztkową pomidorową, gdzie zdradzam jak przygotować dobry bulion warzywny. W czasie gotowania sprażcie orzechy na suchej patelni, żeby zrobiły się złote. Gdy dynia będzie miękka, odlejcie praktycznie cały płyn (ale pod żadnym pozorem się go nie pozbywajcie!) i zblendujcie cały ten gęsty towarek na krem! W tym momencie możecie dolewać wcześniej odlany bulion czy mleko, by uregulować konsystencję, którą lubicie najbardziej. Doprawcie zupę solą i pieprzem. Podawajcie póki gorąca, z garścią posiekanych i sprażonych orzechów i z kilkoma suszonymi pomidorami.